Gabinety / Offices [work in progress]
tekst: Klara Czerniewska-Andryszczyk
Dziewięć zdjęć opublikowanych naInstagramie Jędrzeja Sokołowskiego w październiku i listopadzie 2022 roku, pomiędzy intrygującymi portretami tzw. osób kreatywnych a krajobrazami „Nowej Warszawy” (a.k.a. „bloczorów w krzaczorach”), wyzwoliło we mnie chęć natychmiastowego komentarza. Mojareakcja była odpowiedzią na znajome realia przedstawione w kadrach: dwa fotele ustawione naprzeciwko siebie, rozdzielone stolikiem (lub nawet stołkiem), na którym centralną pozycję znajduje mówiąca wszystko paczka chusteczek higienicznych w rozmiarze ekonomicznym (okazuje się, że nie zawsze zestawieniu towarzyszy kosz na śmieci – ciekawe, dlaczego). Para-domowego charakteru nadają skromne detale, ustawione niczym w scenografii obyczajowego serialu: niewielki dywanik (stanowczo za mały na zwykłe warunki domowe, nie wspominając o jego „prawidłowym” umieszczeniu), roślina doniczkowa, regał z książkami, neutralne w kolorze zasłony, coś na ścianę, zazwyczaj z naciskiem na „coś”. Gdzieniegdzie, na ścianie lub regale, wymownie widoczny zegar albo dekoracyjny budzik. Tytuł serii, „Gabinety”, szybko potwierdza skojarzenie. To oczywiste. Kto był choć raz, ten wie. Od razu.
Seria „Gabinety” przedstawia więc wnętrza prywatnych gabinetów psychoterapeutycznych. Pustych – jakby przygotowanych pod sesję (co za zbieg okoliczności, że tym samym terminem określa się proces sfotografowania przedmiotu zainteresowania, co omówienie pewnego zakresu tematów nurtujących klienta vel pacjenta w określonym czasie). Pytanie, co tknęło fotografa, by udokumentować te generyczne przestrzenie, czy, jak to sam ujął, „przestrzenie do wywoływania relacji”? Jak ten cykl ma się do innych serii Sokołowskiego? Jak wybrzmiewa wśród melancholijnych portretów i intrygujących swoją (nie)oczywistością krajobrazów nowych warszawskich osiedli?
Być może odpowiedzi należy szukać w pojęciu (dys) komfortu. W napięciu – a więc właśnie: w relacji? – pomiędzy tym co znane (domowe), a tym, co obce („profesjonalne”, biurowe). A także tym co znane o sobie, a tym, co jeszcze do odkrycia na przysłowiowej kozetce – widniejącej zaledwie na jednej z opublikowanych fotografii.
Zdjęcia Sokołowskiego, mimo swojej lakoniczności, wywołały we mnie osobliwy dreszczyk ekscytacji. Ostatecznie wybierając gabinet psychologiczny, raczej nie kierujemy się najpierw jego wyglądem (choć to on może nas w nim zatrzymać na dłużej, a nawet zmienić nasze własne nawyki i gusta). Prędzej szukamy w necie opinii o wybranych specjalistach i nurtach, śledzimy dyskusje na forach dotyczących poszczególnych przypadłości i bolączek, czy rozmawiamy ze znajomymi i kierujemy się ich poleceniami. Przestrzeń spotkania wydaje się więc drugorzędna, jest wypadkową innych prerogatyw.
Strony gabinetów i centrów pomocy psychologicznej rzadko publikują zdjęcia swoich wnętrz. Znacznie częściej zaś – portrety i szczegółowe opisy swoich pracowniczek i pracowników. Doświadczenie zawodowe, specjalizacja, godziny przyjęć, cennik – to rzeczy, na które na pewno zwraca uwagę potencjalna klientka vel pacjentka, i które pewnie wyłapałby każdy projektant UX i uznał za ważne do wyszczególnienia na stronie (oczywiście pierwszy kontakt z gabinetem – poprzez stronę internetową – może warunkować późniejszy odbiór samej przestrzeni – poprzez użytą kolorystykę, jakość warstwy wizualnej, podane ceny warunkujące dostęp dla klienteli z określonej warstwy społecznej, etc). Publikując zdjęcia samych wnętrz, Sokołowski w jakimś sensie przyczynia się do spuszczenia tej niewidzialnej zasłony – a więc i zdjęcia tabu z tej przestrzeni, w której rozgrywa się seans wspomaganego samopoznania (dojrzewania?).Jednocześnie jednak, jego zdjęcia nie pełnią funkcji informacyjnej czy reklamowej – nie powstały na zamówienie żadnego z gabinetów, nie towarzyszą im podpisy poza lakonicznym “Z serii <>” i odpowiednimi hasztagami. Sokołowski daje więc asumpt do powstania nowej, niedostrzeganej wcześniej typologii – gotowej, by poddać ją analizie (sic!) z pozycji antropologii, socjologii, czy wiedzy o kulturze i sztuce.
„Urządzając gabinet psychoterapeutyczny będziesz potrzebować wiedzy na temat tego, jak sprawić, aby: był przyjemny wizualnie, miał odpowiednie wyciszenie (dające poczucie intymności i dyskrecji), tworzył wrażenie „otulającego” i bliskiego miejsca, wspierał budowanie pozycji pomocnego eksperta, pozytywnie się kojarzył” – podaje pierwszy z brzegu artykuł odpowiadający na hasło „wystrój gabinetów psychoterapeutycznych” (https://mindness.pl/gabinet-terapeutyczny-wyposazenie-i-wystroj/). Najważniejszymi atrybutami wnętrz gabinetów mają więc być przytulność – konieczna do zbudowania poczucia bezpieczeństwa i zaufania, oraz profesjonalizm – wpływający na postrzeganie terapeuty i jego „marki osobistej”. Całkiem wykluczające się założenia, prawda? Jak więc je zbalansować?
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Sokołowski celowo wybiera antyprzykłady, jak nie urządzać tych pomieszczeń. Zimne, zionące pustką wnętrza odpowiadają raczej na aspekt „profesjonalizmu” niż komfortu. Biurowego sznytu nadają detale: klimatyzator, sztuczne firanki lub niemodne od dawna wertykale. Patrząc na fotele – ciemne, obite sztuczną skórą lub czerwoną tkaniną, zbyt głębokie i o niskim zaplecku, mimowolnie kulę się i sztywnieję, zaczyna boleć mnie kark i nerwowo wiercę się, siadając na jednym pośladku i owijając jedną nogę wokół drugiej w klasyczne „chińskie es”. Okazuje się, że „ponadczasowy” język nowoczesności – wczesnomodernistyczne kształty rodem ze szkicowników Le Corbusiera czy Eileen Gray – nijak nie przystają do – wydawałoby się, archaicznych – potrzeb komfortu i wspomnianego otulenia. Na pomoc przychodzi więc klasyczny uszak o siedemnastowiecznym rodowodzie – głęboki i wysoki, szczelnie otaczający głowę STRANDMON, do kupienia w IKEA w cenie od 899 pln. Za drogo? Niech więc będzie bujak Pello albo Poang, już od 269 za sztukę. Na pewno sprawdzi się w gabinetach goszczących osoby nadaktywne ruchowo. W ogóle, w przeciwieństwie do samego zawodu, wymagającego lat praktyki, specjalizacji, terapii własnej i superwizji, przygotowanie przestrzeni gabinetu nie wydaje się zbyt czasochłonne. Wystarczy jedna wizyta w dużym sklepie meblowym. Budżet? Nawet 700 zł. Starczy na dwa fotele Poang, krzesło Terje (droższe dwukrotnie niż stolik Lack, a pełniące funkcję stołu), dywanik, lampę wiszącą z abażurem, jakąś roślinkę i… #chusteczki.